Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po śniadaniu, choć też z bieda,
Lecz do pracy wszyscy idą,
Bo warsztatów jest tam moc,
Praca wre tam dzień i noc.

A kto chce pracować wiernie,
Tego dadzą na papiernię,
Tam pracować to nie bajki:
Płacą za to cztery fajki.

Gdy się, bracie, masz na kancie,
To pracujesz przy „golancie",
Jak nie będziesz przytem głupi,
To ci majster flachę kupi..

A gdy masz za długie palce,
To ci je ukrócą walce,
I tak nawpół tłuczesz z biedą,
Aż zostaniesz inwalidą.

Jak się czujesz, bracie, marnie,
To cię pchają na szmaciarnię,
Tam będziesz miał życie cudne.
Bo będziesz darł szmaty brudne.

Gdy dostaniesz już suchoty,
To cię zwolnią od roboty,
Bo przecie gdy więzień chory,
Są felczery i doktory.

Gdy więzień się do nich melduje,
Co jest — felczer groźnie zapytuje,
Bada z miną wielkiego medyka
I palce za kołnierz wtyka.

A żalisz się na ból głowy,
Da ci olej rycynowy,
A gdy cię coś w boku kluje,
Brzuch jodyną ci smaruje.