Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVI.

Nie było teraz dnia, by władza nie wykryła w którejś z cel ogólnych pieniędzy pochodzących z kotłowni. Zaczęto przeprowadzać srogie rewizje osobiste więźniów. Wśród nocy wypędzano z łóżek na korytarz, rewidowano najmniejsze sprzęty znajdujące się w celi. Tu i tam znaleziono ukryte pojedyńcze banknoty. Ci sami dozorcy, którzy brali od nas forsę i przynosili wódkę i papierosy, okazali się teraz najsurowsi w przeprowadzaniu rewizji.
Werkmistrz udawał teraz, że mnie wcale nie zna. Po pamiętnej nocy przyniósł mi ze dwa razy po kawałku kiełbasy; był na tyle ostrożny, że nie dawał mi jej do własnych rąk, tylko wskazał gdzie leży. Wspólnicy moi, a szczególnie Tadek grozili mi, że mnie zabiją, jeśli nie oddam im ich doli. Tysiącmarkówki, które schowałem, także rozdałem blatnym klawiszom, którzy obiecywali złote góry, a przynieśli ze dwa trzy razy wódkę i papierosy, które oddawałem wspólnikom; potem zaś udawali, że mnie nie znają wcale. Pewną część oddawałem też pomocnikom pana werkmistrza. Ten nietylko że mi nic nie przynosił, ale nawet zaczął mnie prześladować. Raz postanowiłem zapytać werkmistrza co będzie, dlaczego mi nic nie przynosi? A on mi na to odparł:
— Dziękuj Bogu, że cię trzymam na piekarni. Jak będziesz dużo gadał, to cię do pojedynek zamknę. Co ty sobie myślisz, złodzieju jeden, że jestem tobie rów ny? Pieniądze, które mi wmówiłeś, dawno spaliłem. Nie chcę o niczem wiedzieć.. Trzymaj mordę, bo będzie źle z tobą. Jeśli chcesz ujrzeć wolność i spokojnie na piekarni wyrok odsiedzieć, więcej mi o tem nie wspominaj. Pamiętaj!
Pogroził mi pięścią i wykręcił się, rzucając przytem szydercze spojrzenie w moją stronę.
Skamieniałem ze zdziwienia. A to bezczelność! Własnym uszom nie dowierzałem. Trafiła kosa na kamień: widać był cwańszym złodziejem odemnie. Co było robić? Kapusiem zostać nie chciałem, o czem werkmistrz dobrze wiedział. Więc milczałem i zabrałem się do pracy.
Starszym piekarzem był obecnie niejaki Gąbin, Galicjak, który już odkiwał piętnaście lat w więzieniu. Przyjechał tu