Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przytomna z powodu nadmiernej racji wypitego alkoholu. Z płaczem rzuciła się Wołkowowi na szyję. Ale odepchnął ją z taką siłą, że jak długa, runęła na podłogę. Z jej ust posypały się przekleństwa i ordynarne wyzwiska.
— Zabierz to ścierwo — krzyknął rozwścieczony Wołkow — bo ją zastrzelę, jak psa!
— Strzelaj! Proszę bardzo — wołała na całe gardło „zimna kokota“, odsłaniając mu pewną część ciała...
Regina dla uniknięcia skandalu zaciągnęła Wołkowa do swej sypialni, usiłując go uspokoić. I znów znalazł się w jej władzy.
— Wspólczuję panu — zaczęła Regina
— Mnie?
— Tak, panie komisarzu. Serce mi boli, gdy patrzę się na to, co oni z panem wyprawiają.
— Ale to już długo nie potrwa! — zerwał się wściekły.
— O, ja także już dawno z nimi chciałam zerwać — ciężko westchnęła.
— Dlaczego nie zerwałaś z nimi?
— Dziwię się tobje, że mnie o to pytasz!.. Wszak przekonałeś się na własnej skórze, jak potrafią omotać ofiarę, by się nigdy nie mogła z matni wydostać. Oho, to jest banda!
— Gdyby nie „zimna kokota“!... — zawołał Wołkow.
— I tak byś niczego nie wskórał! Krygier to diabeł, a nie człowiek!
— Z nim także się uporam! Jeszcze żyję — chełpił się Wołkow.
Regina objęła go serdecznie i nawpół omdlała z tęsknoty wyszeptała:
— Już oddawna cię kocham!
— Prawdę mówisz?