Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nigdy nie kłamię!
Wołkow uwolnił się z jej objęć i, zatopiwszy w jej twarzy wzrok zapytał:
— Mogę być z tobą szczery? Nie zdradzisz mnie, jak „zimna kokota”?
— Co ci na myśl przychodzi?... Nienawidzę tę bandę!...
— Powiedz mi, droga, jak mam się uwolnić od nich! Ach, co to za banda!... Tylko ty możesz mi wskazać drogę!
— Uczynię to z miłości do ciebie! Nienawidzę ich! Nie mogę być dłużej narzędziem w ich ręku, jakim teraz jesteś z kolei!... Musimy razem się zmówić i działać!...
Wołkow nie wierzył własnym uszom. Obsypywał ją pocałunkami. Regina nie broniła się. Chciała go oczarować, by czym więcej wydobyć od niego.
Ani ona, ani Janek, ani Krygier nie byli zachwyceni Wołkowem „Chłop“, jak go nazywał w myśli, ma przydługi język. Nie znosili go za zbytnią wylewność języka wobec kobiet i przesadną chytrość i żądzę pieniędzy.
Wołkow nie dał się długo prosić. Opowiedział Reginie o zajściu na dancingu. Okazał jej kolię brylantową i radził się, co począć.
— Warta jest kilkanaście tysięcy rubli!
Wołkowowi nawet na myśl nie przyszło że Regina była już poinformowana przez Krygiera i Janka o tym, co zaszło na dancingu.
Regina uwolniła się z jego ramion i cicho otworzyła drzwi sypialni, które przed tym zamknęła na klucz. „Zimna kokota” leżała na dywanie w tej samej pozycji, w jakiej ją pozostawiono, chrapała na głos.
— Śpi, jak zabita — rzekła Regina, wracając do Wołkowa. — Ach, jakże cię kocham!... Jesteś mój!...
Wołkow, z natury lekkomyślny, żywił już do niej