Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak chcę, abyś przez pięć miesięcy należał do naszej „paczki“. Po tym terminie wyjedziemy stąd i będziesz mógł czynić, co ci się żywnie będzie podobało, lub co ci rozum i serce policjanta podyktują! Ale do tego czasu musisz być posłuszny, no i, oczywiście, będziesz miał równy udział.
— Zbyt długi termin — bronił się Wołkow.
— Więc wystarczy nam trzymiesięczny okres czasu — zawołał Janek. — I tale nie zamierzam tu dłużej zabawić!
— Tylko trzy miesiące? — oburzał się Bajgełe. — Stanowczo za mało!
— Dobrze, niechaj będzie trzy miesiące — zgodził się Krygier. Ale pamiętaj, że umowa obowiązuje i że na „żartach“ się nie znamy.
— Masz kocią pamięć — czynił Bajgełe zarzuty Wołkowowi. — Ile to czasu upłynęło od chwili, kiedy ślubowałeś nam wierność? I już o tym zapomniałeś? Nie umiesz dotrzymywać danego słowa.
Wołkom przez dłuższą chwilę się zastanawiał. Widać było po nim, że stacza ze sobą walkę. Wreszcie wyciągnął Krygierowi rękę na znak zgody:
— Dobrze, niechaj będzie trzy miesiące, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim warunkiem? — zawołali wszyscy chórem.
— Że po upływie trzech miesięcy, zapanuje między nami taka sytuacja, jakbyśmy się wcale nie znali, a wszyscy, których tu widzę dokoła, wyjedziecie zagranicę. Jeszcze wam dopomogę w tym.
— Zrobione! — zawołał Krygier.
— Pijemy zdrowie Wołkowa! — zawołali zebrani wychylając kieliszki. — Życzymy mu, by został ministrem!
I uczta rozpoczęła się na dobre: Po spożyciu jadła i napojów, Krygier wraz z Jankiem i Wołkowem