Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan ma dziś dyżur? — zapytał przybyłego Wołkow.
— Tak jest, panie komisarzu — odrzekł chudy, mały mężczyzna.
— Świetnie. Na pana mogę polegać.
Wołkow oświadczył dalej swemu zastępcy, który z uszanowaniem przyjmował słowa przełożonego:
— Między drugą a trzecią zadzwonię do pana. Proszę być przy telefonie.
— Rozkaz, panie komisarzu.
— Wychodzę w bardzo ważnej sprawie.
— Rozumiem.
— A jutro omówimy tę sprawę szczegółowo. Oto klucz do mego gabinetu.
Mały człowiek wyprężył się na baczność, z uszanowaniem ściskając dłoń Wołkowa. Z kamiennej twarzy tego małego człowieka nigdy nie można było niczego wyczytać. Nawet cwany Wołkow nie mógł dostrzec dobrze maskowanej ironii, która czaiła się w kącikach ust.

—o—

W mieszkaniu Reginy panowały radość i wesele. Krygier rozparł się w fotelu i zajęty był studiowaniem pewnego planu. Posługiwał się przy tym szkłem powiększającym.
Janek siedział obok niego, ale myślami był gdzieindziej, zapewne przy Anieli.
Felek i Antek z uszanowaniem przyglądali się pracy Krygiera.
Milczek znów po raz setny odczytywał list, który odebrał od swojej 12 letniej córeczki, przebywającej u ciotki w Budapeszcie, żona umarła w dniu połogu. Jedyne co mu zostało, to właśnie dziecko.
Bajgełe, zadowolony z siebie, zajadał swoim zwyczajem czekoladę.
Regina dbała o to, żeby stół był należycie zastawio-