Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byłem zajęty ważną sprawą — odparł komisarz Żarski, a krew uderzyła mu do głowy.
— Naturalnie, że to była bardzo ważna sprawa... Ale radzę panu na przyszłość, tego rodzaju sprawy załatwiać trochę ciszej. Ciekaw jestem tylko, czy wszyscy starzy kawalerowie flirtują w podobny podły sposób.
Komisarz Żarski nie miał wątpliwości, że Wołkow podsłuchiwał pode drzwiami jego gabinetu. W duszy czuł się upokorzony, że taki Wołkow śmie mu jeszcze prawić morały.
— Nie rozumiem — bronił się Żarski, choć wiedział, że wszystko jest stracone.
— To się przedstawia bardzo prosto — rzekł z uśmiechem Wołkow. — Ja czuję sentyment do narzeczonego, którego wypuściłem, a pan — do jego narzeczonej. Wszakże pan ją kilkakrotnie wypuszczał z rak, aczkolwiek, uważam, że ona jest nie mniej niebezpieczna od Janka.
— Wolno mi stosować wszelkie środki wobec aresztowanych — zauważył Żarski, siny z oburzenia. — To moja rzecz, a panu wara od tego.
— Spokojniej, ciszej, panie komisarzu. Sądzę, że lepiej będzie, gdy nikt z postronnych nie podsłyszy naszej rozmowy, która, moim zdaniem, winna odbyć się w spokoju. Będzie to z większym pożytkiem dla nas obu — dodał Wołkow, nie ukrywając łobuzerskiego uśmiechu.
Komisarz Żarski wstydził się przed samym sobą, że Wołkow, którego od pierwszej chwili nie znosił, a nawet podejrzewał o różne sprawki, naraz gra rolę starszego wobec podwładnego. Zdawał sobie sprawę, że Wołkow ma silny atut w ręku, którego tak prędko nie wypuści.
Na twarzy Wołkowa odmalowała się pogarda i uczucie zemsty.