Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żarski zaczął krążyć po pokoju nerwowo. Naraz przystanął i nacisnął dzwonek.
Po chwili we drzwiach stanął posterunkowy, typowy rosyjski „stójkowy“..
— Odprowadź tę panią do policji obyczajowej, a po zbadaniu sprowadź ją tutaj! Zrozumiano?
— Rozkaz — wyciągnął się, jak struna „stupajka“
Anieli krew uderzyła do głowy. Chciała zaprotestować, ale w tej chwili zdawała sobie sprawę ze swej bezsilności. Opuściła gabinet Żarskiego, płonąc ze wstydu i oburzenia. Takiego upokorzenia nie przechodziła w życiu!... Ale do czego człowiek się nie przyzwyczai?...
Żarski zostawszy sam w pokoju, biegł z kąta w kąt niby opętane zwierzę... W Anieli zadurzył się bez pamjęci. Przed poznaniem Anieli był prostolinijny w postępowaniu. Nie było tej ceny, za którą gotów byłby odstąpić od swej powinności i obowiązków..
Teraz... Zrozumiał teraz, jak człowiek mimowoli często wchodzi na drogę przestępstwa. Przekonał się na własnej skórze, że złoczyńcą staje się dopiero później, w zależności od kolei życia.
Ogarnął go wstyd przed samym sobą. Żałował już swego czynu. Z zapartym tchem czekał powrotu Anieli z policji obyczajowej.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę.
Wszedł Wołkow, który tym razem nie dbał o urzędową postawę. Przeciwnie — usiadł, po koleżeńsku zapalił papierosa ale słowem się nie odezwał..
Przez chwilę obaj zmierzyli się przenikliwym spojrzeniem po czym Żarski zapytał:
— Powiedz mi pan. panie Wołkow, co słychać z tą bandą? Jakoś pan mi nic nie mówi o niej! Czyżby nie mieli potrzeby dawania znaków o sobie?
— Sądzę, że nie. Dobrze się obłowili na skarbcu.