Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chodź ze mną najdroższa! Ja już im dam nauczkę!
Na odchodnem, stojąc już we drzwiach, odgrażał się pięścią pod adresem „zimnej kokoty“:
— Popamiętasz mnie jeszcze!
— Doskonale pamiętam, że policja poszukuje cię.
— Sądzisz, że jestem Wołkow? Ja tu odrazu mogę skończyć z tobą!
— Kocham cię! — zawołała. — Musisz być moim! Żadna przeszkoda nas nie rozdzieli...
— Nienawidzę kapusiów — odparł Janek z odrazą. — Patrzeć na ciebie nie mogę...

— Pamiętaj: albo będziesz mój, albo będziesz niczyim. Za kratami będzie najlepsze dla ciebie miejsce. Tam twoje złodziejskie oczy nie będą więcej hypnotyzowały nas, kobiet...
Janek dobył rewolweru. Aniela chwyciła go za rękę. Rewolwer wypalił, ale kula na szczęście chybiła. Strzaskała lustro, wiszące na ścianie, które rozleciało się w drzazgi.

W chwilę po tym Janek znalazł się po drugiej stronie drzwi. Tulił się do Anieli, która na nowo odzyskał. Znów czuł ją przy sobie, najukochańszą, najpiękniejszą. Dręczyła go tylko niepewność, czy czasem w mieszkaniu „zimnej kokoty“ nie skrzywdzono Anieli... Bał się ja o to pytać. Aniela pierwsza odezwała się, a w głosie jej przebijała nuta zazdrości:
— Skąd się tam wziąłeś? Napewno umówiłeś sobie tam spotkanie z ulicznicą?

— Przysięgam, że to nieprawda. Jedynie przypadek zaprowadził mnie tam. I przyszedłem jak widać, w sama porę. „Zimna kokota“ wielokrotnie zapraszała mnie do siebie. Przyrzekałem, ale nie przychodzi-