Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z mego domu tak prędko wydostać się nie można! — roześmiała się na głos.
Moryc odepchnął ją i usiłował Anielę wyprowadzić na ulicę, ale wtem zjawiło się dwóch zbirów, którzy porwali Anielę i przemocą starali się ją we pchnąć do drugiego pokoju.

Aniela stawiała opór. Jeden z drabów zatkał jej szmatą usta, usiłując ją przemocą zawlec do drugiego pokoju. Ale naraz stało się coś niespodziewanego. Naraz drzwi otworzyły się i na progu stanął klawy Janek z rewolwerem w ręku.
— Co się tu dzieje? — zawołał na widok draba, mocującego się z Anielą.
Zobaczywszy Janka, Aniela rzuciła mu się na szyję z płaczem.
Janek przez chwilę spoglądał na Moryca, jakby niemym wzrokiem dopytywał się o szczegóły niezwykłego zdarzenia. „Zimna kokota“. przeczuwając co się święci, ukryła się w drugim pokoju.
— Ja jestem niewinny — wyjąkał Moryc przerażony. — „Zimna kokota“ ją tu zwabiła.
Twarz Janka zsiniała z wściekłości. Żyły na czole napęczniały z naprężenia, jakby za chwilę miaro się stać coś niezwykłego.
— Zwabiliście ją tu i... Gadaj do rzeczy i mów tylko prawdę, bo zastrzelę cię, jak psa!...
— Żadna krzywda jej się tu nie stała. Nie pozwoliłem na to.
Janek zmierzył Moryca przejmującym spojrzeniem i rzekł:
— Daję ci trzy dni czasu na wyjazd do Ameryki i obym cię więcej nie widział na oczy. Sądzisz, że nie wiem o tym, żeś się zakochał w niej...
Co rzekłszy, Janek ujął Anielę pod ramię i zawołał: