Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cię dosjęgnie. Ja na twoim miejscu byłbym spełnił wszystkie żądania. Tak czy siak — mamy cię w ręku.
Wołkow, nie wyrzekłszy ani słowa powrócił na miejsce. Nalał szklankę wódki i wypił ją duszkiem.
— Zgadzam się na waszą propozycję, ale stawiam jeden warunek.
— Jaki warunek? — zawołał pierwszy Bajgełe.
— Abym mógł zemścić się na „zimnej kokocie“.
Teraz wyskoczyła ona z kąta, w który się zaszyła i zawołała:
— Janku, nie dasz mnie chyba skrzywdzić?
— Za mego życia włos ci z głowy nie spadnie! — padła jego odpowiedź.
— To jest warunek nie do przyjęcia — odparł Krygjer. — Czy policja także zdradza swoich konfidentów? Dlaczegóż my mamy tak postąpić?
Wołkow zrezygnował do reszty:
— Trudno! Należę do was! Widać los nas sprzągł...
— To jest co innego. Teraz pisz.
Krygier zaczął dyktować:
„Ja, Wołkow, aspirant policji Warszawskiego Urzędu Śledczego, przyznaję się do tego, że krytycznej nocy włamania się do kasy hrabiny Mołdakowej, zamordowałem posterunkowego Michała... Strzał oddałem z małego browninga damskiego, który znalazłem w teczce ze zrabowanymi pieniędzmi. Na widok olbrzymiej fortuny straciłem panowanie nad sobą i dopuściłem się zbrodni...
Oświadczam, że niniejsze słowa piszę z dobrej i nieprzymuszonej woli, jedynie na skutek wyrzutów sumienia czynię to wobec ludzi, których niesprawiedliwie prześladowałem.“
Wołkow posłusznie skreślił te słowa pod dyktando Krygiera. Był niby robot, który działa po nakręceniu mechanizmu.