Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i, wręczając mu złotą monetę dwudziestodolarową, zalecił mu przynieść trunki. Chodziło mu o pozbycie się portiera na pewien czas z terenu hotelowego. Ledwie portier wyszedł Janek rozpoczął energicznie dzwonić. Alarmy te zwabiły hotelarza, który udał się do pokoju tajemniczej damy.
Hotelarz ledwie przekroczył próg pokoju, stanął oko w oko z Jankiem, który błyskawicznym ruchem dobył rewolweru i przyłożył lufę do skroni przybyłego.
Janek syknął po przez zęby:
— Poznajesz mnie, „kapusiu“?  Hotelarz, blady jak chusta, padł na kolana i zaczął błagać:
— Daruj mi pan życie. Mam żonę i dzieci.
— O tym później pogadamy — rzekł Janek, a tajemnicza dama, którą była Zimna kokota11 przyłożyła hotelarzowi do nosa chusteczkę.
— Nie ruszaj się z miejsca — rozkazał Janek — bo zastrzelę cię jak psa. Nie ceregieliłbym się z tobą, gdybyś nie był blatny. Postawię cię przed sąd złodziejski. Czeka cię „dintojra“.
Mały człowieczek nie ruszał się z miejsca. Nie bronił się. Zresztą dobrze znał ludzi nocy i wiedział z doświadczenia, że krzykiem w takich razach niczego nie wskóra.
„Zimna kokota“ jeszcze silniej przyciskała do nosa hotelarza chusteczkę z chloroformem. Hotelarz zaczął się krztusić. Janek dał hasło:
— Wystarczy!
Oboje, Janek i „Zimna kokota“ znieśli hotelarza bez trudu ze schodów do auta, które już na nich czekało. Wóz ruszył natychmiast. Wszystko to stało się z taką błyskawiczną szybkością, że nikt nie spostrzegł tego porwania i ucieczki.
W owych czasach Warszawa obfitowała w uliczki, których nawet policjanci unikali w nocy. W tych dziel-