Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybyłem, by was ostrzec, że w pensjonacie może to wywołać przykre wrażenie...
Znów chciał już odejść, gdy Stasiek Lipa zatrzymał go:
— Siadaj pan.
Młody człowiek był posłuszny.
— Uważam za swój obowiązek — rozpoczął Stasiek Lipa — uświadomić pana, że moja córka przebyła niedawno chorobę nerwową. Widać, niezupełnie uleczona została, gdyż od czasu do czasu, w przystępie nerwowym wyrzuca z siebie słowa, naprowadzające obcego na myśl o świecie przestępczym.

Aniela nie wierzyła własnym uszom. Chciała napluć ojcu w twarz, zaprzeczyć jego słowom, ale tajemnicza siła powstrzymywała ją od tego kroku.
Młody człowiek uśmiechał się zagadkowo.
Naraz stała się rzecz zgoła nieoczekiwana. Młody człowiek zbliżył się do ojca Anieli i rzekł krótko, bez wstępu:
— Stasiek, uspokój się. Szkoda nerwów!
— Co? Co?...
Stasiek Lipa chwycił się obiema rękami za serce, bliski ataku z oszołomienia.
Również Aniela zerwała się z miejsca. Chwyciła młodego człowieka za ramię. W pokoju zapanowała konsternacja. Młody człowiek spojrzał dziwnie na Anielę i rzekł::
— Uspokójcie się... Jestem swój człowiek...
Stasiek Lipa momentalnie odzyskał równowagę ducha.
— Kim jesteś? — zapytał.
Kim jestem? — roześmiał się młody człowiek. Nie poznajesz mnie, ale twój przyszły zięć, Klawy Janek, dobrze mnie zna.
Aniela była złamana, wstrząśnięta, oszołomiona,