Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aniela dobrze wiedziała o tym, że w świecie przestępczym nie brak jednostek, które swoją zewnętrzną prezencję i elegancją wprowadzają ludzi błąd. Świetnie się asymilują z otoczeniem ludzi ze sfer towarzyskich. Mimowoli pomyślała o swoim ojcu.
Tu jej myśli urwały się.
Dlaczego ojciec teraz wyszedł z domu, pozostawiając ich sam na sam? Zapewne miał w tym cel. Może młodzieniec spodobał mu się i umyślnie dał im możność zbliżenia się. W takim wypadku ojciec musiał poznać się na młodym człowieku, że jest uczciwy. Na jej ojcu można polegać. Zna się na ludziach.
Serce jednak obawiało się nowej miłości. Nie zagoiły się jeszcze rany pierwszej miłości, nieszczęsnego romansu ze złodziejem, przestępcą.
Anieli wydawało się, że łzy napłynęły młodemu człowiekowi do oczu. Ogarnęło nią uczucie litości.
Naraz inżynier odwrócił się od okna. Rzucił okiem na walizki, znamionujące o bliskim wyjeździe ukochanej. Z szacunkiem w głosie rzakł, wyciągając rękę na pożegnanie:
— Jeszcze raz proszę o przebaczenie! Szczęśliwej podróży do swego narzeczonego!.. Życzę pani wiele szczęścia. Będę pani towarzyszył myślą wszędzie, gdzie tylko pani znajdować się będzie. O jedno tylko proszę.
Aniela podniosła na niego oczy.
Zamienili ze sobą nieme pytanie, którego nikt z nich nie miał odwagi wypowiedzieć na głos.
Po tym inżynier powiedział:
— Niech się pani jeszcze raz zastanowi. Proszę sobie zdać sprawę z tego, co pani robi. Czy wolno pani zostać jego żoną? Wedle mego przekonania nie była to miłość szczera.
— Pan jest brutal! — zawołała Aniela. — Wdziera się pan do cudzego serca bez pardonu. Nienawidzę pana!