Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odwróciła się od niego. Nie chciała, by mógł  obserwować jej twarz.
— Od nienawiści do miłości jest tylko jeden krok — rezonował. — Powinienem być szczęśliwy, że już mnie pani zaczyna nienawidzieć.
Inżynier skierował się do wyjścia. Jeszcze raz objął spojrzeniem to wszystko, co znajdowało się w pokoju, jakby chciał to utrwalić w pamięci. Gdy spojrzał na Anielę, uczyniła ona ruch rękę jakby chciała go zatrzymać. Inżynier zbliżył się do niej. Padli sobie w objęcia.
— Kocham cię... Kochem cię tak...
Nie dokończył zdania. Ich usta złączyły się w płomiennym pocałunku.
Niespodziewanie drzwi się otwarły. Młodzi ludzie odskoczyli od siebie. Stasiek Lipa wszedł do pokoju, udając, że niczego nie zauważył.
— Pan jeszcze tutaj? zapytał inżyniera Zwracając się do Anieli ojciec powiedział: — Twoje papiery są już w najlepszym porządku. Odjeżdżasz o dwudziestej w nocy.
— Nie jadę... — wyjąkała. — Nie mogę się z tobą rozstać...
Stasiek Lipa podejrzliwie spojrzał na Anielę. Miły ojcowski uśmiech wystąpił na twarzy Stsśka Lipy. Jego oczy zabłysnęły nowym życiem.
— Jedynie ze względu na mnie postanowiłaś nie wyjeżdżać? A może ktoś młodszy cię tu w Ameryce zatrzymuje?
Aniela stanęła w ponsach i spojrzała na młodego przyjaciela, jakby go prosiła o interwencję. Zbliżył się do Staśka Lipy i rzekł:
— To moja wina. Gotów jestem ponieść karę.
Stasiek Lipa roześmiał się dobrotliwie.
— Ach, młodzi, młodzi! Jak wam dobrze na świecie!.. Zrobiliście to naprawdę w tempie amerykańskim.