Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Naraz natknął się po ciemku na jakąś szafę. Sam nie wiedząc czemu, zaczął ją z całych sił odsuwać z zajmowanego miejsca.
Dokoła panowała cisza. Tylko od czasu do czasu wydawało mu się, że słyszy jakieś podejrzane szmery w piwnicy.
Napróżno szukał, jak się stąd wydostać...
Naraz usłyszał silne uderzenie od zewnątrz. Szybko wydobył rewolwer i wystrzelił kilkakrotnie raz po razie. Napróżno: nikt się nie odzywał.
Podejrzany szmer w ciemnej piwnicy stawał się coraz wyraźniejszy, coraz bardziej donośny. Szczupakowi wydawało się, że ktoś skrada się do niego. Cały zamienił się w słuch.
Stał z zapartym tchem. Oczy biegały dokoła, starając się coś rozpoznać w ciemności.
Wtem usłyszał głośny śmiech. Komisarzowi wydało się, że to drwi ktoś z jego bezradności. Uczynił krok naprzód, ale potknął się o ciężką skrzynię i upadł. Ogarnął go niesamowity strach. Serce waliło, jak młotem. Ręce opadły ociężałe. Leżał nawpół żywy, dysząc ciężko.
Znów rozległ się śmiech w mroku piwnicy. Szczupakowi wydawało się, że słyszy obok siebie kroki.
Zerwał się z miejsca i krzyknął głośno. Odpowiedziało mu szczekanie psa. Włosy stanęły komisarzowi na głowie z przerażenia. Bał się poruszyć.
— To dopiero banda — pomyślał w duszy. — Mają tu wytresowanego psa, który czuwa nade mną.
Szczupak żałował, że wystrzelił wszystkie naboje i nie miał teraz czym się pozbyć surowego strażnika.
Szczupakowi wydawało się, że się już nie wydostanie z tego grobu. Miał ochotę krzyczeć, ale całą siłą woli zmuszał siebie do opanowania. Zdawał sobie sprawę, że wszelka agresywność z jego strony, spotęguje