Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chało niżej — do rynsztoku — bez maski. Matował ich życie, uczucia, radości i żale. Przedstawiał maluczkiego złodziejaszka z jego ideałem o szczęściu obok rekina, który w świecie uczciwym nie gorzej łupie skórę ludzką od zwykłych rabusiów, prostytutki stanowiły odrębny rozdział.
Dawniej Krygier inaczej spoglądał na życie ludzkie. Były to dawne czasy, kiedy Krygier był jeszcze studentem. Przypadek zrządził, że stał się przestępcą. Nie żałował swej drogi życiowej. Był głęboko przekonany, że podłości, których dopuszczają się w świecie tak zwanym uczciwym, nie są lepsze ani gorsze od tych, które są udziałem świata podziemnego. W tamtym świecie — „na górze“ — podłości są owijane w etykietę, w formę, a w jego świecie — na dnie — te pozory są zbyteczne...
Krygier górował nad swoim światkiem tym, że fach nie zabił w nim poczucia samokrytycyzmu, świat „góry“ nie imponował mu. „Na dnie“ czuł się wygodniej. Że zbyt, daleko zabrnął najlepiej o tym wiedział...
Krygjer kończył właśnie swoje dzieło, które miał przesłać profesorowi poznańskiemu, do którego od pierwszej chwili poczuł sympatię.
Wstał, wyprostował się. Ciężar spadł mu z głowy. Odłożył rękopis do skrytki w walizie, zaopatrzonej w podwójne dno. Tam przechowywał również gotówkę.
W tym w drzwiach ukazała się pokojówka, która trzymała w ręku wizytówkę.
Krygier, przeczytawszy napis, poprosił do siebie przybyłego. Był to Józek „Zalewacz“, który nie szedł zbyt pewnym krokiem.
— Co, znów zrobiłeś „kojsę“? — zapytał go Krygier na powitanie. — Idź spać. Lubię rozmawiać z trzeźwymi.
— Piłem, ale pijany nie jestem.
— No, to siadaj. Co cię sprowadza do mnie?