Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

telmenem wobec tej dziewczyny, kóra siedziała teraz na vis a vis niego, a która naraz wydała mu się zupełnie obca.
Na dnie duszy czuł, że więzy życia, które połączyły go z Anielą, są zbyt silne, aby je mógł kiedykolwiek przeciąć.
— A-nie-lo!... — wyjąkał, odwracając głowę, jakby wstydził się przed nią.
Aniela także była pogrążona w myślach i rozpamiętywaniu nad przeszłością. Ale na myśl by jej nie wpadło to, co tak wstrząsnęło Staśkiem Lipą. Była tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyła zmiany w wyrazje twarzy ojca. Głębokie westchnienie, które teraz wydarło się z piersi Staśka, wyrwało ją z zadumy.
— A-nie-lo!...
— Co, ojcze?
Słowo „ojciec“, które padło z jej ust, wywołało u Staśka Lipy ból, jakby mu wsadzono w żywe ciało ostrze noża. Postanowił, że będzie znosił ból po mę«ku.
— Ostatecznie, ona w niczym nie zawiniła! — pomyślał w duchu. — Dlaczegóż mielibyśmy się rozstać, jak wrogowie?
Przez chwilę milczał, po czym rzekł;
— Możesz już wracać do Warszawy.
— Co??? — Zerwała się Aniela z miejsca. — Coś powiedział, ojcze?
— Tylko nie nazywaj mnie „ojcem“... — odparł Stasiek Lipa z goryczą, patrząc w stronę podłogi.
— Nie rozumiem ciebie — rozglądała się Aniela bezradnie po pokoju. Zbliżyła się do ojca, by go ucałować w czoło, Ale Stasiek Lipa odwrócił się od niej. Jej pocałunek jakby zawisł w powietrzu.
Po raz pierwszy wzbronił się przed pocałunkiem, który zawsze oddziaływał nań kojąco, njby balsam. Aniela była speszona, zdumiona, zaskoczona. Zrobiło