Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardziej że do domu tego skrył się także podejrzany w oczach policji, profesor poznański. Rozsądek powstrzymywał go jednak od alarmowania Urzędu Śledczeęo. Zbyt często zdarzały mu się wypadki nieuzasadnionych alarmów. Wołkow zdawał sobie sprawę z tego, że jego autorytet ostatnimi czasy został nadszarpnięty.
Wołkow domyślił się, że „Bajgełe“ musiał się obłowić i, że świetnie mu się powodzi skoro stać go na tak zuchwałe zadzieranie z policją.. Upewniła w tym Wołkowa okoliczność, że „Bajgełe“ miał na sobie nowiuteńkie, eleganckie futro. Banda musiała przeprowadzić większą robotę...
„Bajgełe“ wszedł na czwarte piętro, spoglądając w szelmowski sposób na towarzysza. Stanąwszy pode drzwiami „Bajgełe“ zapukał w umówiony sposób do drzwi.
— Dlaczego nie dzwonisz?
— Poco psuć zakochanym parkom nastroje — wyjaśnił „Bajgełe“.
Po chwili uchyliły się drzwi i wysunęła się postać kobieca.
— To ja z przyjacielem — rzekł uspakająco „Bajgełe“.
Kobieta poleciła by zaczekali i zatrzasnęła drzwi.
— W jakim celu? — zapytał zaniepokojony Wołkow.
— Nie denerwuj się. Tu trzeba wchodzić z uradowaną twarzą. Ona musi przygotować miejsce dla tak ważnego gościa, jak ty.
— Przecież ona mnie nie zna — mruknął Wołkow.
— To nie szkodzi. Jej wystarczy, że widzi cię w moim towarzystwie, by już nie uważała ciebie za byłe kogo.
Wreszcie drzwi się otworzyły. W przedpokoju pa-