Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

[...]scy, unosząc w górę pięści.
— Jak powiadają frajerzy: „strzeżonego Pan Bóg strzeże“.
— Musimy się bronić! — grzmiał Bajgełe tubalnym głosem.
— Złodzieje też muszą żyć!...
— Jeszcze jak żyć! Słyszycie?... Nie damy się! — wołali obecni wygrażając pięściami.
Bajgełe znał dobrze swoich ludzi. Z natury łagodny, cichy człowieczek imponował on teraz kolegom swym bohaterstwem. Bajgełe wiedział, że ludzie ci są jak małe dzieci, które trzeba coraz zabawiać innymi historyjkami. Zainteresować ich coraz czymś innym i nowym, by nie mogli się zbyt długo zatrzymywać na jednej sprawie.
Kim jest ich nowy „rebe“? Bajgełe miał na swym sumieniu kilka zadawnionych grzechów i obawiał się by któryś z obecnych nie wypomniał mu tego.
Na szczęście Bajgiełe, nikt z obecnych nie wiedział o niczym. Gdyby zmarły garbus żył, Bajgełe nie pozwoliłby sobie na wygłoszenie takiego kazania i na stawianie siebie na wzór uczciwego złodzieja. Stary garbusek wiedział o wielu wykroczeniach Bajgełe przeciwko ludziom nocy, w czasie jego złodziejsko-paserskiej kariery. Ale teraz Bajgełe czuł się jak ryba w wodzie i przemawiał do sumienia swego audytorium.
„Zimna kokota“ opanowała bez większych trudności jego najgroźniejszych przeciwników.
— Teraz, przyjaciele, — ciągnął dalej Bajgełe tajemniczym głosem, — musimy jeszcze omówić dwie sprawy.
— Po pierwsze musimy się zastanowić, jak urządzić pogrzeb.
— Co znaczy jak? Z całą pompą. Niech frajerzy wiedzą, jak odprawiamy naszego przyjaciela na tamten świat.
— O to właśnie chodzi — zauważył Bajgełe. —