Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W dwa tygodnie po jego uwięzieniu, do separatki zgłosił się elegancko ubrany jegomość z teczką w ręku. Utkwił on w twarzy przybyłego parę świdrujących oczu.
— Dzień dobry! — rzekł przybyły na powitanie.
Chory ciężko westchnął. Jego małe wygasłe oczy zmierzyły niespodziewanego gościa podejrzliwym spojrzeniem. Po chwili twarz chorego przystygła wyrazem pogardy i oburzenia. Garbus odwrócił się twarzą do ściany.
— Dzień dobry! — zawołał jeszcze głośniej przybyły, który usiadł przy łóżku chorego.
Ale chory nie odwracał się do niego. Usiłował nakryć nawet twarz kołdrą.
Przybyły zwrócił się do strażnika więziennego, by otworzył nieco okno, poczym dał mu znak, aby się oddalił i zostawił go sam na sam z chorym więźniem.
— Dlaczego mi nie odpowiadacie? — zapytał przybyły.
— Idź pan stąd! Pozwól mi pan umierać! — wystękał chory.
— E, przesada! Pan wcale nie jest tak poważnie chory. Pan udaje. Pan jest tylko wyczerpany. Czy pan wie, poco tu przybyłem?
— Wiem, wiem! Proszę sobie iść stąd i pozwolić mi umrzeć.
— Na umieranie zawsze człowiekowi starczy czasu.
— Zostawcie mnie w spokoju — błagał chory.
— Przecież tu możecie zaniechać udręki. Nie mam sił.
— Gdy się miało siły w życiu kraść i rabować, musi się mieć siły na to, by udzielić odpowiedzi na pytania sędziego śledczego.
Chory raptownie odwrócił się, zrzucił z siebie koł-