Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do diaska — wyrzucał sobie w duchu — czyż jestem aż tak odrażający, że nie mogę sobie nawet wmówić, iż jestem zakochany. Nie, nie wolno mi ustępować. Muszę podjąć na nowo próbę.
— Z ust pani gotów jestem wszystko wysłuchać — rzekł na głos Szczupak.
— Wszystko?
W tym momencie ich spojrzenia skrzyżowały się.
— Może pani mówić o wszystkim. Słucham.
— Skoro pan domaga się prawdy, wywalę ją panu prosto z mostu — syknęła, niby żmija.
— O co pani chodzi?
— O co? — wybuchnęła swoim charakterystycznym śmiechem, wstając naraz z krzesła.
— Nie rozumiem pani śmiechu?
— Pan nie rozumie?... Pan?... Ależ, panie komisarzu, tym razem to chyba pan się wsypał, a nie ja...
— Czym?
— Wszystkim — śmiała się „Zimna kokota“ w dalszym ciągu.
— Co to za gra? — denerwował się Szczupak.
— Pani się zapomina.
— Ale za to pan gra wyśmienicie i nie zapomina się.
— Niech pani do mnie nie mówi półsłówkami.
Szczupak nie mógł oderwać od niej wzroku. Była trupio blada, a oczy jej skrzyły się, niby u kocicy wnocy.
Szczupak nie poznawał jej. Twarz i głos jej zmieniły się radykalnie.
— Dlaczego pan, panie komisarzu, nie ma odwagi ze mną słaba kobietą, mówić otwarcie?
— No więc co pani ma mi do powiedzenia? Niechże się nareszcie dowiem! — unosił się Szczupak.
— Sądzę, że już panu wiele powiedziałam. Niekiedy niedomówienia mają większą wymowę od słów. Prze-