Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znacie ich osobiście? — zawołał Szczupak uradowany.
— Razem z nimi na wyprawy nie chodziłem, ale znam ich dobrze. Nie chciałbym teraz jeszcze o tym mówić.
— Dlaczego? Czy macie przede mną jakieś tajemnice?
— Nie, panie komisarzu. Wstyd mi przyznać, że ich szpiegowałem w skrytości, na własną rękę. Nawet byłem gotów ich zatrzymać, ale w ostatniej chwili wymignęli się. Nie mogłem pojąć, jak to się stało. Oni muszą mieć swego człowieka w Urzędzie Śledczym, który ich ostrzega...
— Co, co? — zapytał przerażony Szczupak. — i mnie coś podobnego spotkało! Już miałem tę bandę kilkakrotnie w ręku, ale w ostatniej chwili udało im się wykręcić. I ja wówczas powziąłem podejrzenie, że wśród nas jest zdrajca. Nawet wiem, kogo należy o to podejrzewać.
Obaj spoglądali teraz na siebie, jakby czekali na to, by nie być pierwszym z wymienieniem nazwiska domniemanego zdrajcy.

Wreszcie Szczupak zapytał:
— Czy można wiedzieć kogo o to podejrzewacie?
— To nie jest w tej chwili decydujące — usiłował Andrzejczak wykręcić się.
— Może i macie rację. Ale przejdziemy do naszej sprawy — nie chciał Szczupak nalegać na wyjawienie nazwiska podejrzanego. — Kogo jeszcze znacie z tej bandy?
— Znam Bajgełe. Milczka i Antka. Znałem także Felka, którego zamordowali, oraz Reginę, która powiesiła się. Znam również „Zimną kokotę“.
— „Zimna kokotę“? — zawołał zdumiony Szczupak. — Opowiedźcie szybko wszystko, co wiecie o niej.