Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

promitowanie jego osoby i unieszkodliwienie go w ten sposób.
Nie był zdolny do dalszej pracy. Znów odżywały w nim fragmenty spotkania z „Zimną kokotą“. Przypomniał sobie, jak uwodzicielsko spoglądała na niego, jak zbliżała się do niego kolanami. Ale zdawał sobie przy tym sprawę z tego, że to nie były odruchy nieświadome z jej strony, lecz działanie z rozmysłem.
Rozmyślał w dalszym ciągu nad jej urodą Pamiętał o tym, że swoją prezencją nie mógłby kobiecie zaimponować: jest niskiego wzrostu, ma twarz pokrytą piegami, niepozorny. Mimowoli czuł się dobrze z myślą, że „Zimna kokota“, urodziwa niewiasta poluje na niego. Wyczuł to odrazu, ale nie mógł wyjaśnić w jakim celu to czyniła.
Nie mógł uwierzyć w jej oświadczenie, że pragnie zemsty na Klawym Janku, gdyż brakło w tym logicznego związku. Sama chwaliła się, że należy do ludzi nocy, a teraz pragnie ich zdradzić... Tu musi tkwić podstęp.
Znów zabrał się do roboty, ale i tym razem mu nie szło. Oczarował go uśmiech „Zimnej kokoty“. Zerwał się z fotela, by przechadzać się ostrym krokiem po gabinecie.
— Nie, nie, nie! — zawołał na głos. To karcił siebie za myśli, które go odrywały od powinności — Jesteś piękna, uwodzicielska, kusicielska, ale nie odprowadzisz mnie od postanowienia zlikwidowania i wytępienia tej bandy!
Z powrotem zajął miejsce w fotelu i energicznym ruchem nacisnął guzik dzwonka. Do pokoju wszedł policjant, stojący na warcie przed gabinetem.
— Proszę pojedyńczo wprowadzić zatrzymanych dziś w melinie na Smoczej — wydał Szczupak rozkaz.
Niedługo trwało, a drzwi gabinetu Szczupaka otworzył się i na progu stanął wysoki, rosły aresztant