Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Policjantem w Warszawie? — zawołał Wołkow niesamowitym głosem.
— Tak, policjantem — westchnęła ciężko.
— Tylko, że nie długo utrzymał się na tej posadzie. Zginął z ręki bandytów. Słyszałeś zapewne o tym wypadku...
Wołkow naraz schwycił się obiema rekami za głowę, biegnąc po pokoju tam i z powrotem, jak szalony.
— Co się stało, mój synu? Co ci jest?!
— Nic, nic... Mów dalej, mamo.
— Służąca moja miała zostać jego żoną. Ona mi opowiedziała o wszystkim, jak go zdradziecko zamordowali. Biedna dziewczyna po utracie ukochanego nie chce słyszeć o żadnym innym mężczyźnie.
— Opowiadaj o nim — zawołał Wołkow. — Mów!.. — uniósł w powietrze zaciśnięte pięści.
— Co ci jest, synu? — pytała zaniepokojona kobieta.
— Mów! Mów! Nie zwlekaj!
— Już mówię, ale nie denerwuj się kochamy. Rozumiem twój ból. Straciłeś brata...
— Mów! Mów! — wołał Wołkow — chwytając się obiema rękami za gardło, jakgdyby miał zamiar się udusić.
— Uspokój się dziecko moje. Opowiem ci wszystko. Powinieneś wiedzieć w jak smutnych okolicznościach zginał swój brat. Michał padł na posterunku...
— Na posterunku?.. — tłukł Wołkow z rozpaczy głową o ścianę.
— Tak synku. Bądź ostrożny. Porzuć służbę w policji. Człowiek tam zawsze ryzykuje życiem, jest w ciągłym niebezpieczeństwie, gdyż ma do czynienia ze złodziejami, mordercami i bandytami. Michał również zginął z rąk bandytów, zmykających po dokonaniu włamania u pewnej hrabiny.
— Skąd wiesz o tym — zawołał Wołkow nieswoim głosem.