Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego mi pani tego odrazu nie powiedziała? Jakże jestem wdzięczny pani!
— Uspokój się. Mamy jeszcze ciężki orzech do zgryzienia Stary Lipa za nic nie zgodzi się pojąć ciebie za zięcia. On szuka dla swej córki lekarza, adwokata, lub inżyniera; ona jednak słyszeć nawet nie chce o tym.

— Kocha mnie jeszcze?
— Kocha cię goręcej, niż dawniej, aczkolwiek nie wspomina o tym wcale, jestem z nią zaprzyjaźniona; opowiada mi o wszystkim.
— Ułatwię wam spotkanie. Stary nie może jednak wiedzieć o tym. Jego trzeba postawić przed faktem dokonanym. Rozumiesz?
— Tak. — Ale czy Aniela zgodzi się na to?
— Nie bądź frajerem, już ja to wszystko załatwię, ale pod jednym warunkiem.
— Mianowicie? Zapytał Janek nieufnie.
— Żebyś nie zakradał się przez parkan. Tej nocy nie wiele brakło, by Lipa cię schwytał.
— Jak ty jesteś dobrze poinformowana o wszystkim! — zawołał Janek oszołomiony.
— Jesteś pierwszorzędnym detektywem.
— Wiem o tym. Wolę jednak zostać „blatną“. Pamiętaj, Aniela nie wie o tym, że należę do świata podziemi.
— Dobrze. Ale umieram z tęsknoty porozmawiania 2 nią. Jak będę mógł się z nią zobaczyć?
— Polegaj na mnie. Każdej niedzieli wyjeżdżam z nią na spacer. Będziesz czekał tam, gdzie ci wskażę.
— Dziś mamy zaledwie wtorek. To ponad moje siły czekać aż do niedzieli:
— Inaczej być nie może. Musisz mnie usłuchać. Sam widzisz, że chcę cię z nią zetknąć. Chociaż, mówiąc między nami, nie jesteś jej wart.