Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I ja tak sądzę o sobie. Jesteśmy oboje przy zdrowych zmysłach.
— Nie wiem jednak ciągle, o co pani chodzi. Jestem w tym uzdrowisku po raz pierwszy.
— Wiem o tym.
— Co pani jest jeszcze wiadome o mnie?
— Bardzo wiele — roześmiała się przybyła.
Oboje przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę.
Janek spoglądał w jej duże mądre oczy. Zaczynał ją sobie naprawdę przypominać. Ogarnęło go przerażenie.
— Czy może mi pani otwarcie powiedzieć, kim pani jest?
— Bardzo chętnie, ale pan mi się pierwszy przedstawi. Możliwie, że przyjęłam pana za kogo innego uśmiechnęła się ironcznie.
— Wszak pani zna moje nazwisko. Nazywam się Blank.
Przybyła wybuchnęła śmiechem.
Nie o to nazwisko mi chodzi.
— A o jakie?
— To.. To., — m rugnęła lewym okiem.
Janek nie wątpił już teraz, że jest zdemaskowany. Postanowił jednak nie ustępować aż sobie nie przypomni, kiedy tę „twarz“ widział.
— Nie rozumiem co oznacza to mruganie okiem? Nie znam się na tym.
— Za to ja się znam na tym — odparła kobieta, mrugnąwszy okiem po raz drugi.
Janek poczuł się zaintrygowany. Odłożył płaszcz, który przez cały czas miał przerzucony na ramieniu, gotowy do wyjścia, i usiadł nawprost przybyłej.
— Pani ma piękne brylanty.
— Pan się zna na tym. Nic nie są warte.
— Czyżby?
— Tak samo, jak pan..