Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uczucie rodzicielskie natchnionego znalazło wieszcza w osobie Jana z Czarnolasu. „Treny na śmierć Urszulki“ opromieniają swemi blaskami cały widnokrąg poezji staropolskiej. Na traktat nie mamy tu miejsca. Tyle ich już zresztą napisano! Powiemy tylko, że gdyby żale Kochanowskiego dla pamięci ludzkiej zginąć miały bezpowrotnie, a jakie dwadzieścia wierszy ze skarbca pieśni-łez wolno było uratować, to wybralibyśmy, jako najwymowniejszy „tren VII“ („Nieszczęsne ochędostwo, żałosne ubiory“...) i zakończenie X-go (od słów: „Gdzieśkolwiek jest...“).
Zpomiędzy licznej drużyny lenników Jana Kochanowskiego Wacław z Potoka (w. XVII) jako twórca Perjodów (pieśni żałobnych na śmierć poległego pod Międzybożem w roku 1673, syna, Stefana) jest najsamodzielniejszy. Treny autora Wojny Chocimskiej, przeciążone balastem erudycji szkolnej, monotonne, suche, pełne niesmacznych metafor, wadliwemi wreszcie rymami grzeszące, zdumiewają niekiedy bezdenną głębią uczucia rozpaczy i wielką potęgą słowa:

„Ach, Stefanie, mój synu, łzami i okupem
Niewrócony! — Tyści to domu mego słupem!
Niechajże razem z tobą, tak straszną ruiną,
Żywot, zdrowie i wszystkie me pociechy giną.
Ślepym jest: śmierć mi twoja wyłupiła oczy;
Trudno patrzeć, komu śmierć źrenice wytoczy;
Nic nie widzę przed sobą — tylko grób i mary;
Próżno mi przyjaciele kładą okulary
Świeckich pociech“...
..................
„Bo żywot i bez niego mej fortuny koła —
Próżność nad próżnościami — próżność, — próżność zgoła“.

Na bladej kanwie echa eklezjastycznego snuje poeta, nietylko właściwe trenodje, ale i chłodne refleksje filozoficzno-religijne, daleko wyraźniej, niż u Kochanowskiego cechą wyznaniową napiętnowane.
Czysta, monoteistyczna ekstaza, niezależna od pobudek egoistycznych, rodzinnych, narodowościowych, znalazła potężny wyraz w jednym hymnie pięknym: „Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?“ Wzniosłe pojęcie Boga-ojca, którego żaden „kościół nie ogarnie“, obok dziewiczej prostoty duchowej a pokory, rodzącej uczucie wdzięczności za otrzymane od niego „łaski“, odbija się tu jasno i wspaniale w przejrzystych kryształach języka i pełnych akordach wiersza trzynastozgłoskowego.
Szczera stanów uciśnionych obrona, właściwa wielu satyrom i różnego nastroju pracom publicystycznym, uwydatnia się ze szczególną siłą: u Modrzewskiego, Skargi, Opalińskiego, Leszczyńskiego, Staszyca, Niemcewicza i Kołłątaja. W sferze właściwej liryki znajdujemy uroczy jej wyraz u Szymonowicza. Kwieciem, który tu wypada uszczknąć do wieńca, jest słynny przyśpiewek Pietruchy:

„Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego,
Nie jesteś ty zwyczajów starosty naszego“.

Zmienia on kształt swój pięciokrotnie, a błyszczy niby zwierciadło kryniczne zdrowej logiki prostego człowieka, — brzmi śpiewem uwięzionej ptaszyny, mknącej ze skargą ku słońcu.

Innym tonem, odmiennym stylem, ale podobną skalą uczuć społecznych

122