Strona:Teofil Lenartowicz - Nowa lirenka.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od tego czasu, z dudą ulubioną
Chodzi po górach, jakby z swoją żoną;
Jakoś widocznie Pan Bóg go uchował,
Że lada komu serca nie darował.
Głosy po górach wydobywał rzewne,
Jakby wyzywał zaklętą królewnę.
Gra też piosenkę w okolicy swojéj,
Którą w Krakowie powtarzać się boi;
A gdy jéj pauper przez psotę zażąda,
Na głos się cały śmieje, i spogląda
Jakby rodzinnéj nie rozumiał mowy,
I tylko wciąga wiatr góralski zdrowy,
Co szare, brudne chmurzyska rozgania
Po skalnych grzbietach Mnicha i Krywania,