Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 85.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2390   —

— Robercie! Drogi, kochany Robercie!
Padła mu w ramiona. Zatonęli w długim pocałunku. Nie słyszeli zbliżających się kroków. Nie zauważyli, że w drzwiach stanęły dwie osoby.
— Jakże jestem szczęśliwy, że widzę twoje oczęta kochane! — zawołał Robert.
— I ja, i ja! — szepnęła.
— Różyczko!
Słowo to padło z pod drzwi. Wypowiedziała je Roseta. Oboje spojrzeli z przerażeniem.
— Mamo... — rzekła Różyczka z uśmiechem zawstydzenia na ustach.
Rodzice podeszli bliżej. Zorski zawołał:
— Robercie, weź nagrodę, która ci się należy! — Złączywszy ich ręce, dodał: — A teraz, mój chłopcze, chodźmy do twoich rodziców. Niechaj się dowiedzą o radosnej nowinie! — — —
Ludwik Starzyński opowiadał staremu Rodowskiemu szczegóły przybycia Zorskiego i towarzyszy do willi Rodriganda. Nagle ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał jakiegoś człowieczka.
— Ludwiku, znasz mię? — zapytał człowieczek.
Zapytany spojrzał nań, potrząsnął głową i odparł:
— Widziałem już kiedyś tę twarz, ale nie wiem gdzie. Nie mogę sobie przypomnieć.
— Pomogę ci. Jestem twoim bratem. Nazywam się Andrzej.
Ludwik znieruchomiał z radości.
— Co? Co...? — wyjąkał.
— Ależ tak! Sępi Dziób tyle opowiadał mi