Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2338   —

uwagę? Może naszym uda się wtedy wypad z miasta, który zniszczy oblegających.
Przed samym końcem rozmowy Robert usłyszał kroki, na które jednak obydwaj rozmówcy nie zwrócili uwagi. Ktoś zapytał głębokim, rozkazującym głosem:
— Dlaczego rozmawiacie tak głośno?
— Ah, koronel! — zawołali obydwaj zbóje, zrywając się na równe nogi.
— Milczcie! — rozkazał koronel. — Zabroniłem przecież rozmawiać na posterunkach!
Zbóje czuli się winni i milczeli. Koronel ciągnął dalej:
— Zaszło co?
— Nie.
— Zachowujcie się więc ciszej, niż dotychczas! Mieliście natężać słuch, a tymczasem kto inny gotów was posłuchać. Idę na zwiady. Gdyby co zaszło, zameldujcie majorowi.
Pułkownik szedł w ciemności z wyciągniętymi rękami. Dotknąwszy pnia, chciał go ominąć. Potknął się jednak o nogę Roberta i padł jak długi.
— Do licha! — zawołał. — Miałem wrażenie, jakobym się potknął o but człowieka. Hej, wy tam na posterunku, do mnie! Biegiem — marsz.
Przybiegli tak prędko, że Robert ledwie zdążył przekraść się wśród drzew i ukryć za jednym z dalszych pni.
Pułkownik podniósł się natychmiast i zapytał.