Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2300   —

Na widok związanych żołnierzy, chciał się cofnąć, ale André skoczył i chwycił go za rękę.
— Zaczekaj, ptaszku! Kto tu raz wszedł, ten musi zostać przynajmniej tak długo, jak my.
— Ależ sennor, nie miałem wcale zamiaru pozostać, — rzekł Arrastro półgłosem. — Chciałem tylko wstąpić na łyk wina.
— Wypij dziesięć łyków! Wtedy i my będziemy gotowi i będziesz mógł pójść, dokąd zechcesz.
— Co to, to nie, — rzekł Robert z uśmiechem. — Ten sennor odprowadzi nas do Juareza.
Grubas zbladł, jak trup.
— Do Juareza? Dlaczego?
— Prezydent ma ochotę poznać pana. Gdzie sennor dziś bawił?
— W Queretaro i okolicy. Jestem kupcem. Jeżdżę w interesach firmy.
— Tak, to prawda. Kupczy pan kłamstwami, interesem sennora jest zdrada.
— Wielki Boże, sennor, mylicie się! — zawołał Arrastro, pełen przerażenia.
— Mylę się? Zaraz zobaczymy! Czy znają pana w Santa Jaga?
— Nie.
— Zna sennor lekarza Hilaria i jego bratanka Manfreda?
— Nie. Nie znam.
— Kłamstwo! Sam pana tam widziałem.
— Mylisz się, sennor!