Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2299   —

jeni do scen tego rodzaju, uważali, że najlepiej będzie nie mieszać się do awantury.
— Skończone z pułkownikiem? — zapytał Robert.
— Zaraz — odparł mały André, częstując Lopeza jeszcze jednym uderzeniem w głowę. — No, na dzisiejszy wieczór powinno wystarczyć.
— Podaj pan sznury, leżące pod ścianą. Trzeba trochę związać tych czterech sennorów.
André przyniósł sznury i powiązał jednego żołnierza po drugim.
— No tak! — rzekł mały. — Od tej chwili nie wolno nikomu bez naszego pozwolenia wychodzić z izby. Nikomu nic nie grozi, ale kto się będzie opierać, tego diabli porwą, albo ja.
Podszedł do Emilii.
— Musiała pani przeżyć straszne chwile — rzekł. — Zjawiliśmy się pod pani domem w chwili, gdy te łotry panią porywały. Oczywiście, popędziliśmy za nimi. Niech pani wypije nieco wina.
Zaprowadził Emilię do stołu i podał jej trzecią szklankę.
— Widzisz, — rzekł do gospodarza — miałem rację, żądając trzech szklanek.
Emilia podziękowała z całego serca. Gdy podniosła szklankę do ust, rozległ się tętent konia. Po chwili tętent, ucichł. W drzwiach stanął mały grubas, wysłannik tajnego związku.