Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2203   —

— I ja nie — dodał Landola. — Emma Arbellez poznałby mnie natychmiast. Hm, — mruknął, patrząc badawczo na lekarza. — Nie wolno nikogo wciągać w tajemnicę.
— To rzecz zupełnie wykluczona.
— Więc jeden z nas. Pojechałby pan, sennor Hilario?
Zapytany potrząsnął głową, starając się ukryć niesamowity uśmiech.
— A dlaczegoż nie wy? — odpowiedział.
— Powiedziałem już, dlaczego nie mogę. Poznanoby mnie.
— Nie mogę się stąd oddalić. Czy ma pan jeszcze nieco szminki, dzięki której się panu twarz zmieniła, sennor Cortejo?
— Oczywiście, że mam.
— W takim razie może pan sam załatwić sprawę.
— Sennor, powierzyłbyś nam truciznę?
— Tak. Ale o tym później.
Na twarz Hilaria znowu zjawił się z trudem ukrywany uśmiech.
— Gdzieście zsiedli z koni? W mieście?
— Nie. W klasztorze.
— A więc konie wasze jeszcze tu stoją? Hm. Nikt nie powinien wiedzieć, że tu jesteście.
— Czy da nam pan jakie schronienie?
— Chętnie.
— U brata i u siostrzenicy?
— Od dziś będziecie mieszkać razem nimi, zanim was jednak do nich zaprowadzę, bratanek mój