Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2142   —

pirackiego okrętu „Lion“, — Grandeprise. Obaj są uszminkowani i przebrani. Mają fałszywe paszporty. Ścigam ich z Veracruz.
— To mi wystarczy. Skoro tylko raz jeszcze zobaczę Corteja, każę go aresztować.
W kwadrans później Robert udał się do alkalda.
— Pan Magnus polecił mi pana bardzo gorąco, rzekł urzędnik — Przybywa pan w sprawie, w której może będę mógł coś pomóc. Jestem do pańskiej dyspozycji. Mimo, że przy obecnych stosunkach kompetencje moje są niezbyt wielkie, mam nadzieję, iż uda mi się coś dla pana zrobić. Niech pan siada. Słucham.
Urzędnik usiadł w hamaku, zapalił papierosa i słuchał opowiadania Roberta. Gdy Robert skończył, wyskoczył z hamaku i zaczął chodzić po kancelarii. Po chwili zatrzymał się.
— Opowiedział mi pan niezwykłą historię. Udam się na cmentarz wraz z kilkoma urzędnikami. Mam nadzieję, że mnie pan zechce odprowadzić?
Chciałem właśnie o to prosić.
— Doskonale! Poślę natychmiast do pałacu Rodrigandów po klucze od grobowca.
— Ach, sennor, czy nie lepiej było z nich zrezygnować? Nie uważam za wskazane wtajemniczać zbyt wielu osób, zwłaszcza okupantów.
— Hm, ma pan rację. Na szczęście, mam przy sobie dodatkowe klucze. Jako urzędnik; mogę ich przecież czasami potrzebować... Idziemy?
— Jestem do usług.