Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2119   —

pocztowy, idący do stolicy Meksyku. Nasi trzej towarzysze kupili bilety. Cortejo i Landola weszli do przedziału. Grandeprise, który był amatorem świeżego powietrza i pięknych widoków, wyszedł na górną platformę i rozlokował się na niej.
Landola i Cortejo mogli teraz swobodnie rozmawiać. Gdy wagon ruszył, Cortejo rzekł:
— Jakie to szczęście, że jesteśmy przebrani. Kto wie coby się stało, gdyby ten łotr was poznał.
— Coby się stało? Pah! Wolę wprawdzie, by nie wiedział, że znalazł, kogo szuka, nie wynika z tego jednak, żebym się go musiał obawiać. Potrafię dać sobie radę z każdym, kto mi stanie w drodze, bez względu na to, czy to swój, czy obcy.
— Jakie macie względem niego zamiary?
— Chce mojej skóry, trzeba go więc pogłaskać pod włos. Teraz jest nam potrzebny i może być pożyteczny. Spławi go się, kiedy straci dla nas wartość.
— Doskonale! Wierzycie w jego opowiadanie o sennorze Hilario?
— Wierzę święcie.
— Sądzicie więc, że u tego Hilaria znajdziemy brata mego, lub przynajmniej natrafimy na jego siad?
— Jestem pewien. Dlatego właśnie musimy jak najprędzej załatwić nasze sprawy w stolicy i udać się co rychlej do klasztoru della Barbara.
Trzej nasi podróżni zajechali w Meksyku do gospody. Landola i Grandeprise pozostali w pokojach, Cortejo zaś udał się wkrótce po przyjeździe