Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2085   —

— Pamiętacie o każdym drobiazgu.
— Oczywiście będzie mi potrzebny sekretarz.
— Ja nim będę. Co za zaszczyt, to za honor!
Omawiali jeszcze przez jakiś czas szczegóły nowego planu. Wreszcie Landola rzekł:
— Musimy jeszcze ustalić, gdzie i kiedy się spotkamy.
— Będziecie mieli odwagę opuścić miasto w biały dzień? — zapytał Cortejo.
— Nie, zwłaszcza z pakunkami.
— Pozostanę więc tutaj do zmierzchu. Wieczorem staniecie pod laskiem, ciągnącym się wzdłuż rzeki do Manrezy. Kiedy się zbliży powóz, zagwiżdżecie początek Marsylianki. No, teraz idę do portu zasięgnąć języka. Adios!
— Adios!
Rozstali się.
Zasiągnąwszy potrzebnych informacyj, Cortejo przesiedział w gospodzie do wieczora i, skoro zapadł zmrok, udał się w drogę powrotną. Pod umówionym laskiem ktoś zaczął gwizdać Marsyliankę. Kazał woźnicy zatrzymać konie. Landola umieścił kufry na koźle i wsiadł do powozu. Ruszyli.
— Załatwiliście rzecz z kapitanem? — zapytał były rozbójnik morski. — Kiedy ruszamy?
— Nie potrzebowałem wcale pytać. Na pomoście wisi zawiadomienie. Pojutrze o dziewiątej rano. Zdążymy więc, jeżeli przyjdziemy nocą.
Poza tą krótką rozmową nie mówili aż do przy-