Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2046   —

nego gościa przez przedpokój do podwórza, gdzie otworzył drzwi i oznajmił: — Tutaj!
Sępi Dziób wszedł i obejrzał się dokoła. Była to ciemna, zadymiona komora. Na oknie stały przybory do czyszczenia obuwia, w kącie skrzynia z narzędziami. Na ścianach wisiała różnoraka odzież, czekająca na oczyszczenie. Za stołem siedziało przy wódce kilka osób, grających brudnymi kartami.
— Do licha! Co to za dziura? — zapytał trapper.
— Izba dla służby.
— Cóż ja zamówiłem — pokój czy izbę dla służby?
Starszy kelner uśmiechnął się wzgardliwie.
— Stanowczo pokój? Ale niech mi pan powie, co mam przez to rozumieć?
— No, w każdym razie nie tę jaskinię.
— A więc przywykł pan do lepszego mieszkania?
— Stanowczo.
— Tego po panu nie znać.
— Nie uważa mnie pan za solidnego obywatela, a jednak jestem nim. A z panem ma się rzecz odwrotnie.
— Cóż to znaczy?
— Wygląda pan solidnie, ale pozory w tym wypadku mylą. Proszę raz jeszcze o przyzwoity pokój, bez względu na cenę.
Kelner odparł z niskim, szyderczym ukłonem:
— Jak pan sobie życzy! Niech pan ze mną idzie.