Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1952   —

jącym się opisać zmieszaniu. Pułkownik był blady jak kreda.
— Mnie, mnie! — zgrzytał. — Ten łotr dał jej odpis. Zastrzelę go jak wściekłego psa!
— A mnie — dodał Ravenow — miała na myśli, mówiąc o bezczelności i grubjaństwie. O, ubolewam, że nie jest mężczyzną! Jużbym ją umiał poskromić. Lecz ulubieniec jej drogo mi za to zapłaci!
— Przeklęta sekutnica! — rzekł adjutant. — Niech mnie licho porwie, jeśli nie odważy się pójść do króla. Co pan uczyni, panie pułkowniku?
— Sądzę, że niepodobna się teraz upierać przy wyroku sądu honorowego. Zresztą, napaść tej damy jest tak zuchwała, że krwią należy ją zmyć.
— I ja tak sądzę — rzekł pułkownik. — Daję panu słowo honoru, że się postaram go zabić.
— Pozostaw to pan mnie, panie pułkowniku, — wtrącił Ravenow. — Wyzwałem go na tureckie szable; nie ujdzie mi zatem. Bijemy się, dopóki jeden nas padnie martwy, lub co najmniej niezdolny do służby.
— Kiedy nastąpi spotkanie? — zapytał pułkownik.
— Jeszcze nie określono — odpowiedział Ravenow. — Oczekuję waszego rozstrzygnięcia, gdyż dobrze byłoby, aby obie sprawy zostały załatwione jednocześnie. Jak panowie mniemacie?
— Podzielam zdanie pana. Powiem Platenowi, że przyjmuję wyzwanie. Jakie miejsce proponuje pan, podporuczniku?