Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1941   —

— Ba, oszołomił mnie! A więc ja wybieram?
— Oczywiście.
— No dobrze. W takim razie przeliczył się grubo. Przez dłuższy czas ćwiczyłem się z pewnym Czerkiesem, mistrzem we wschodniej szermierce. Wybieram krzywe szable tureckie, grube i ciężkie, przechodzące wprost w rękojeść. To najlepsza broń do odsiekania głowy.
— Czy cię diabeł opętał! — krzyknął przerażony Platen. — Nie używa się tutaj takiej broni.
— Dał mi prawo wyboru; tak więc zostaje.
— Nie ma tu handżarów, czy jataganów, czy, jak te szable się zowią!
— Mam parę.
— Ależ to nieuczciwość! Masz wprawę we władaniu tą bronią, a on jej wcale nie zna.
— Był tak bezczelny, że dał mi prawo wyboru. Musi teraz żałować. O nieuczciwości nie ma zgoła mowy.
— Dobrze, wszystko spadnie na twoje sumienie! A czas i miejsce?
— Hm! — namyślał się Ravenow. — Czy wyzwał pułkownika?
— Tak. Pułkownik odmawia zadośćuczynienia. Udają się właśnie do sądu honorowego.
— Nie pojmuję pułkownika. Jego postępowanie może się wydać albo tchórzliwe, albo niekonsekwentne. Obrała oficera, pozwala się przez niego ośmieszyć i w końcu chce uniknąć rozprawy.
— Nie. A zatem powinienem cię pożegnać z zimną życzliwością. Do zobaczenia!