Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1890   —

zamelduje przed frontem do służby! Teraz może pan odejść.
Robert ukłonił się i wręczył odchodząc list ministra wojny.
Pułkownik, trzymając list w ręku, spojrzał na adiutanta.
— Zarozumiały drab! — rzucił adiutant.
— Nie pojmuję, jak mógł jego ekscelencja powierzyć mu służbowe pismo. A może to list prywatny? Zobaczę.

Panie pułkowniku,
Oddawca niniejszego listu jest mi gorąco polecony przez sfery miarodajne. Spodziewam się, że koledzy zechcą uznać jego zdolności, które wypróbowałem. Nie życzę sobie, aby mieszczańskie pochodzenie było przeszkodą w przyjaznych stosunkach wśród oficerów pułku.

Pułkownik stał z otwartymi ustami.
— Do licha! — zawołał. — To dopiero polecenie! I to przez ministra własnoręcznie pisane.
Robert przyjechał do majora, gdzie właśnie o nim rozmawiano.
Major i rotmistrz przyłączyli się do jednogłośnego postanowienia oficerów, co do nowego kolegi. Tylko podporucznik rzekł spokojnie:
— Nie można przecież wydawać takiego wyroku, nie poznawszy go uprzednio. Jest wprawdzie mieszczaninem, ale może też być człowiekiem honoru.
— Ba, jest pan zbyt miękki, mój drogi Platenie, — oświadczył major. — To jest wadą młodego