Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1889   —

— Zdaje się, że panowie adjutanci przedstawiają kolegów. Nie wiem, czy w gwardii inne panują zwyczaje.
Pułkownik chrząknął i rzekł:
— Nie może pan chyba wymagać, aby w gwardii, skupiającej kwiat szlachty, przyjmowano taki — łagodnie się wyrażając — mieszczański zwyczaj. Ten, kogo urodzenie stawia poza nawias towarzystwa szlacheckiego, niełatwo się tam może wepchnąć.
— Wepchnąć? Pan pułkownik użył niewłaściwego wyrażenia.
Komendant zatrząsnął się, mocniej nasadził monokl i zwrócił się do adiutanta:
— Mój drogi Brandenie, czy pan będzie w tych dniach w kasynie?
— Wątpię — odpowiedział chłodno, nie podnosząc oczu, adiutant.
— Słyszy pan, panie podporuczniku, — rzekł chłodniej jeszcze pułkownik. — Będzie pan musiał w inny sposób szukać znajomości z panami oficerami.
— Widzę, że jestem zmuszony obrać jedyną drogę, która mi pozostaje, i — obieram ją. Czy mogę zapytać, kiedy mam się stawić do służby?
Adiutant podniósł się powoli i obejrzał Helmera z wrogim zdumieniem. Twarz pułkownika zabarwiła się rumieńcem złości. Opanował się jednak i rzekł rozkazująco:
— Niech się pan jutro punktualnie o dziewiątej