Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1907   —

dni dzisiąty. Wielki kufer stał na posadzce, a na nim mały kuferek. Jakże otworzyć? Wszak musiał wydostać dokument!
Sięgnął do kieszeni, miał bowiem podobny kuferek i nosił przy sobie klucz. Spróbował — i trzeba trafu, że klucz pasował! Zamki do takich kuferków fabrykuje się masami, dlatego klucz do jednego często odpowiada wielu innym. Był to nader szczęśliwy zbieg okoliczności.
W kuferku leżały papiery. Na nich zaś wąski zeszyt. Otworzył — to był dokument właściwy, napisany po francusku i zaopatrzony w pieczęć ministerstwa spraw zagranicznych.
Zamknął kuferek i wyszedł z pokoju. Położył pod dywanem klucz główny wraz z kilkoma banknotami dla uprzejmej kelnerki, po czym niespostrzeżenie opuścił gospodę.

Jak wielką sympatją zaskarbił sobie Helmer, gdy wręczył królowi te dokumenty, trudno sobie wyobrazić.
Był pijany ze szcęścia. Szedł więc przed siebie, zatopiony w rozmyślaniach, kiedy zauważył, że idzie w złym kierunku. Wsiadł do dorożki i pojechał do domu.
Tam oczekiwano go z niecierpliwością. Wszyscy siedzieli w salonie. Powitali go z życzliwymi zarzutami. Nie mogli sobie wyobrazić jego długiej nieobecności.
— Sądziliśmy, że wyjdziesz z szynku, — rzekł