Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1863   —

Tymczasem stan zdrowia starego hacjedera polepszył się znacznie. Stara, wierna Maria Hermayes zadawała sobie wiele trudu, aby swego pana postawić na nogi.
Wreszcie Arbellez do tego stopnia odzyskał siły, że spróbował wyjść z łóżka.
— Wszystkobym zniósł, bylebym tylko zobaczył ją raz jeszcze — rzekł, kontynując rozpocętą rozmowę.
— Och, sennor, nie uwierzy pan, jak ogromnie się cieszę!
— Oznajmiła, że niebawem przybędzie. Lecz niema jej. Czekam daremnie!
— Nie trać pan cierpliwości. Juarez ją przyprowadzi.
Podeszła do okna; zasłoniła oczy ręką i spojrzała w dal.
— Sennor, zdaje się, że widzę jedźców.
— Santa Maria! Oby to było nareszcie Juarez!
Oboje wytężyli wzrok.
— Tak, to jedźcy, — rzekła Maria.
— Jest ich wielu — dodał hacjendero. — Zbliżają się. Boże, moja córka jest chyba z nimi!
Zamknął oczy ze wzruszenia. Wszekże ucho jego czuwało. Usłyszał tętent koni, który brzmiał jak głuche uderzenia piorunu.
Kroki rozległy się na schodach. Otworzono na oścież drzwi. Arbellez utkwił wzrok w człowieku, który przestępował próg.
— Juarez — szepnął osłabionym ze wzruszenia głosem.