Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1838   —

ufnością oglądał starca. Ten zaś zmierzył Corteja od stóp do głów i zapytał:
— Pańskie nazwisko jest Cortejo, sennor?
— Tak — potwierdził zapytany.
— Jest pan owym Cortejo, który służył u hrabiego Fernando de Rodriganda?
— Ten sam.
— Witam pana i proszę, abyś usiadł.
Wskazał krzesło. Cortejo usiadł, Hilario jednak stal i, nie spuszczając z gościa przenikliwego spojrzenia, dodał:
— Bratanek powiedział mi, że szuka pan na pewien czas ukrycia. Jestem gotów udzielić panu schronienia.
— Dziękuję panu. Ale czy to schronienie przypadkiem nie zdradzi mojej obecności?
— Czy ma pan powody do obaw o zdradę?
— Niestety!
— Nie dościgną pana. U mnie będzie pan całkowicie bezpieczny. Nasz prastary klasztor ma tyle ukrytych jaskiń, korytarzy i podziemi, że można tu ukryć tysiące ludzi
— Jestem bardzo bogaty odpowiedział Cortejo.
— Na czym polega pańskie bogactwo?
Cortejo był zakłopotany.
— Czy musi pan o tym wiedzieć?
— Tak — odparł starzec spokojnie. — Mam prawo się dowiedzieć czy potrafi mnie pan wynagrodzić. Wszelako zwracam pańską uwagę, że zrzekam się wynagrodzenia. Pytam dlatego, że chcę poznać