Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1858   —

wszystko, co mają na sobie. Potem wyprowadzisz je w pole i rozpędzisz na wszystkie strony.
W pół godziny potem trop dziewięciu jedźców, którzy kilka godzin przedtem mknęli do celu, pełni radosnej nadziei, był całkowicie zatarty. —
Nazajutrz Hilario zawołał bratanka i wraz z nim zeszedł do lochu Corteja i jego córki. Więzień, przeciągając się, zapytał:
— Czy przychodzi pan uwolnić nas, sennor Hilario?
— Uwolnić? To zależy! Od pana zależy, czy zostaniesz tutaj i zgnijesz, czy też odzyskasz nadzieję ratunku.
— Ratunek? — wykrztusił Cortejo. — Czego żądasz wzamian?
— O tym później pomówimy! Teraz chodzi tylko o polepszenie pańskiej sytuacji. Jestem gotów dać wam lepszą celę, a także wikt, o ile udzieli mi pan szczerych informacyj o Henryku Landoli, sławetnym korsarzu.
— Ach! Poco to?
— To moja rzecz! Przyrzekł pan myśliwemu Grandeprise, że wydasz Landolę?
— Tak. Ale, niestety, nie wiem, gdzie teraz przebywa.
— Ale możesz się dowiedzieć?
Cortejo ociągał się. Hilario dodał surowo:
— Dobrze, zachowaj to pan dla siebie, jeśli chcesz tutaj nędznie zmarnieć.
Zamierzał wyjść; Józefa zawołała: