Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1834   —

ku podług lat. Świetna przyszłość dziesięcioletnia bardziej mnie pociąga, niż zwyczajne życie pięćkrotnie dłuższe.
— To mądrze, sennorita. Więc jesteś przekonana, że potrafię pani dać wpływowe stanowisko?
— Tak. Ale pytanie, w czyjej służbie?
Hilario wzruszył ramionami.
— Dobry dyplomata nie myśli o panu, któremu służy, lecz o sobie. Pomagam temu, kto mi najlepiej płaci. Tylko Juarezowi nie chcę służyć. Póki żyję, nie uda mu się zostać ponownie prezydentem. Przysiągłem to, i dotrzymam przysięgi.
Starzec mówił z goryczą. Wargi mu pociemniały, oczy pałały złością.
Odłożył listy do szafy.
— A zatem nie mogę ich jeszcze odczytać? — zapytała.
— Nie. Odczyta je pani dopiero jako moja żona.
— Lub conajmniej jako narzeczona? — rzekła żartobliwie.
— Nie. Zaręczyny można łatwo zerwać, a takie tajemnice powierza się jedynie osobom, na wieki związanym. Teraz dam pani dowód, że jestem bogaty.
Podszedł do skrzyń. Były zamknięte na zamki. Otworzył je. Zawierały świetne naczynia, wysadzone szlachetnymi kamieniami i wypracowane w szczerym złocie.
— No? — zapytał z dumą.
— Co za bogactwo! To olbrzymi majątek.