Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1739   —

— Ach, więc jeszcze nie wyszła zamąż?
— Nie wyszła! Ale zanim ci to opowiem, pozwól mi powitać sennora Zorskiego.
Zorski stał przed nim w całej okazałości. Szczera radość biła z jego oczu.
— Milord!
— Panie doktorze!
Padli sobie w objęcia i uścisnęli się serdecznie.
— Niech Bóg błogosławi wam powrót utraconego szczęścia, panie doktorze, i niech w radość zmieni przebyte cierpienia.
— Dziękuję panu, milordzie. Ranek następuje po każdej nocy. Tęskniłem do tego powrotu, jak nawrócony grzesznik do rozgrzeszenia. I Bóg był miłosierny. Ale, nie zapominajmy o sennorze Juarezie, który może żądać od nas uwagi!
— O, mogę tylko prosić o wybaczenie, że jestem mimowolnym świadkiem waszego spotkania, — odparł z łagodną powagą prezydent. — Należycie teraz do siebie, więc ja się wycofuję.
— Nie! rzekł Zorski. — Chwila włada nad nami. Jest naszym panem i mistrzem, którego musimy słuchać. Powiedz, milordzie, czy wiedziałeś, że masz przed sobą Pabla Corteja?
— Tak; oznajmił mi to głośno Sępi Dziób.
— Czy walczyliście z nim?
— Czy osobiście brał udział w walce, nie wiem.
— Nie mogłeś poznać?
— Było ciemno.
— Sępi Dziób mniema, że go oślepił.