Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 61.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1699   —

— Ależ sir, lord nie żuje tabaki, — roześmiał się sternik.
— Pah! I lord przecie żyje! — odparł myśliwy. — Czemużby lordowie mieli pozbawić się najsubtelniejszej rozkoszy życia? Wszyscy lordowie żują, ale czynią to tak, że nie znać tego po nich.
Mówiąc to, wziął pod pachą parasol i skoczył do czółna. Wnet potem kazał obu majtkom wiosłować w kierunku wybrzeża.


CUDACZNY LORD

Małe czółno unosiło się zwinnie na falach i po krótkim czasie przybyło do lądu.
Rzekomo ranny Meksykanin oczekiwał tej chwili z niecierpliwością. Oczy mu błysnęły, gdy, mruknął do siebie:
— Ach, nareszcie! Ależ to dopiero durnie ci Anglicy. Nawet tu, na pustkowiu, nie rozstają się z cylindrem; splin pozbawia ich rozumu. Diabli! Co to za długi nochal!
Sępi Dziób wysiadł z czółna, pozostawiwszy, w nim obu wioślarzy, i zbliżał się powoli do leżącego na ziemi Meksykanina. Kazał wioślarzom uciekać przy pierwszym wrogim objawie. Sam osobiście nie zamierzał szukać ratunku w łodzi.
Ranny udawał, ze z najwyższą trudnością usiłuje podnieść się na łokciu.
— O, sennor, jak ja cierpię! — jęknął.