Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1671   —

Wyszli z lasu na prerię, tonącą w mrokach nocy.
— Jest ich dziesięć razy po pięć — rzekł Apacz.
— Naliczyłem tyleż — oświadczył Zorski. — A konie?
— Przywiązano o dwa razy po sto kroków od ognisk. Stoją głęboko lesie.
— Czy brat mój nasłuchiwał, co ci ludzie mówili? Czy dowiedział się czegoś ważnego?
— Jeden mówił o skazanym na śmierć hacjenderze, twierdząc, że wciąż widzi przed sobą jego twarz.
— To z pewnością łotr, który popełnił jakąś nikczemność; trapią go teraz wyrzuty sumienia, Czy brat mój jeszcze coś słyszał?
— Nie. Poszedłem na poszukiwanie koni; później wróciłem tutaj.
— Wracajmy więc szybko do naszych.
— Czy biały brat dowiedział się czegoś więcej, aniżeli jego czerwony przyjaciel? — zapytał Apacz, gdy ruszyli.
— O wiele więcej. Zawiadomię o tym Juareza. Brat mój wszystko usłyszy.
Niedźwiedzie Oko zadowolił się tą odpowiedzią.
Po niedługim czasie dotarli do swoich, którzy oczekiwali ich z niecierpliwością.
— Znaleźliście białych? — zapytał Juarez.
— Tak, bardzo łatwo. Rozmawiali głośno — odparł Zorski. — To zwolennicy Corteja.
Opowiedział, co podsłuchał.